środa, 5 marca 2014

Koszmar za koszmarem i nagle szczęście... cz. 7

                 Witajcie! Ojej... Troszkę długo mnie tu nie było, za co ogromnnie Was przepraszam.. Po prostu mam ogrom nauki... Post ten napisałam już dawno, ale nie byłam w stanie Go opublikować , bo miałam go napisanego w zeszycie... Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie , ale nie chcę wtawiać byle jakich postów, które mają jeden akapit... Wolę wstawić raz na dwa tygodnie jeden, a porządny post.. To tyle wytłumaczenia z mojej strony.. Mam nadzieję, że będzieciewyrozumiali... Z góry dziękuję ;) I zapraszam oczywiście do czytania i wyrażenia swojej opinii ;)


                  Koszmar za koszmarem i nagle szczęście... cz.7
                      

                                                                       ***
               W następny dzień dostałam wypis ze szpitala oraz zwolnienie  na następny tydzień. Maks zajmował się mną tak, aż nawet czasamiprzekraczało to granice normalności. Niekiedy stawało się to lekko denerwujące... Ale zawsze nabierałam do tego optymistycznego spojrzenia. Przecież z Kamilem nigdy w życiu bym takiego uczucia nie doznała. Kiedy zawsze zabierałam się na to aby powiedzieć Maksowi o ciąży to zawsze mi coś przerywało. Wiem jednak, że  ta informacja bardzo by go ucieszyła.
                                                                     ***

                 Stałam pod szpitalem,  czekając na Kellera.. Wiem,wiem, że to dość spory kawałek od Maksa do Copernicusa, ale ja już nie mogłam wytrzymać psychicznie w domu. Niby nie mieszkałam u Maksa , ale i tak większość czasu spędzałam u niego...
Czekałam jeszcze chwilę, gdy nagle zauważyłam wychodzącego Maksa... Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym chciałam podnieść rękę aby mnie szybciej zauważył. Jednak jemu nie było to potrzebne. Podszedł do mnie i musnął moje usta.. Nagle zauważyliśmy jak podchodzi do nas Leon.
- Cześć dzieci...
- Hej.. - Odpowiedzieliśmy równocześnie.
- Wpadniecie dzisiaj do nas wieczorem? Będzie Beata z Filipem.
- No w sumie moglibyśmy wpaść. - Powiedział Maks.
- To jesteśmy umówieni? W takim razie widzimy się wieczorem. Do zobaczenia.
- Pa. - Odpowiedziałam.
Złapałam Maksa za rękę i ruszyliśmy w stronę niewielkiego parku.
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć?- Spytał mnie, kiedy usiedliśmy na jednej z ławek. Nie ukrywałam wtedy zdziwienia.
- Maks... To było takie nagłe... Dowiedziałam się o tym jak leżałam w szpitalu... Nie miałam pojęcia jak mogę Ci o tym powiedzieć..
- Zaraz, zaraz. Moment, moment o czym ty mówisz?
- No mówiłeś , że już wiesz..- Zastanawiałam się dlaczego moja odpowiedź go tak zdziwiła.
- Chodziło mi o przeszczep. Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś?- O Boże.. Ale wtopa!
- Maks... Nie chciałam Cię martwić.- Wysypałam zastanawiając się jak może brzmieć kolejne pytanie.
- Ale Ala... Co ty w ogóle sobie wyobrażasz.. Kocham Cię.. Głuptasie... A tak z innej strony o czym ty mówiłaś?
- Maks...-Położyłam swoją dłoń na brzuchu i spojrzałam na niego spode łba.. Uśmiechnęłam się.. Nagle na jego twarzy pojawiło zdziwienie, a następnie szeroki uśmiech.. Nie musiałam już nic mówić.
- Żartujesz? - Pokiwałam przecząco głową... To wspaniale!- Wziął mnie na ręce ( Tak jak pannę młodą) i zaczął iść przed siebie.
- Maks puść! Proszę!- Posłusznie postawił mnie na ziemi i zatopił się w moich ustach.
- Kocham Cię. - Wyszeptał , kiedy już stykaliśmy się czołami.
- Ja ciebie też.- Nagle pociągnął mnie za rękę i ruszył szybkim tempem.
- Chodź, zbieramy się. Słuchaj.. Musimy powiedzieć Leonowi, Beacie, moim rodzicom.. Trzeba kupić łóżeczko, nosidełko, ubranka,pomalować pokój..
- Stop! Maks to dopiero początek ciąży.  Spokojnie ze wszystkim zdążymy.
- Ale Alicja to nie jest takie proste. A... I jeszcze jedno... Jedna operacja na tydzień, aż do szóstego miesiąca... A potem...
- A potem?
- A potem...
- A potem?
- Potem będziesz siedzieć w domu.
- Maks... Nie tylko nie to... Żartujesz?- Stanęłam w miejscu i tupnęłam nogą- Nigdzie z tobą nie idę!- Powiedziałam, kiedy zaczął się ze mną szarpać.
- W takim razie... Nie pozostawiasz mi innego wyboru. - Wziął mnie na swoje plecy ( Tak zwanego ' na barana' ) i ruszył przed siebie.
- Maks! Zostaw!
- Nie wierzgaj tak tymi nogami, bo nie mogę Cię utrzymać. - Pocałowałam go w szyję, a potem w polik.
- Kochany jesteś- powiedziałam mu, szepcząc- Poczerwieniałeś- Uśmiechnęłam się.
- Ja? No coś ty...
- Ale naprawdę... Jak burak..
- Sądzisz , że jestem burakiem?- postawił mnie na ziemi.
- Ale ja lubię buraki.
- A umówisz się w sobotę z burakiem?
- Z moim burakiem?Zawsze- Po czym pocałowałam go namiętnie.
                                                                        ***


5 komentarzy:

  1. Kiedy kolejna część?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajne opowiadanie, tylko ja na miejscu Maksa miałabym wątpliwości, czy to aby na pewno moje dziecko, albo przynajmniej przeszłoby mi przez myśl, że może jednak tego męża. W końcu to chyba byłoby bardziej prawdopodobne. Ale ciekawa jestem, co wymyślisz i czekam na następną notkę. Mam nadzieję, że ukaże się wkrótce. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. jj89: super ;) bardzo radośnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja myślę że przy rozwodzie Ala będzie miała kłopot.. I wtedy zacznie się cyrk :P

    OdpowiedzUsuń